Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.
123

nie zemściłeś? mogłeś ich wybić, odpędzić od siebie, albo też im nawzajem moralną piosnkę zaśpiewać. — Ja sama byłabym jej słuchała, bo już tamte znam, a twojej ciekawą jestem.
— Nie pani, jabym tu nigdy nie zaśpiewał żadnej piosnki mojej, nie wymówiłbym żadnego słowa ze słów uczuciu święconych.
— A to dlaczego? przez nieśmiałość, dumę, lękliwość, wzgardę czy nieufność?
— Przez pobożność jedynie, żeby relikwja mego serca nie przywiodła do nowego grzechu ludzi, co szydzić i bluźnić umieją.
— Więc to jak widzę doprawdy między wami od żartu aż do gniewu przyszło — no, uspokój się, zawołam ja marszałka dworu i każę temu starszemu lucyperkowi dać rózgą, bo zapewne on musiał cię w zły humor wprowadzić, ostre ma zęby, a jak niemi kąsać zacznie, to aż żywej żółci dojmie czasem... hej, panie Sewerjuszu!...
— O, przez litość, nie żartuj tak pani.
— Ależ ja nie żartuję — ja się zupełnie, szczerze, prawdziwie bawię.
— To nie baw się pani mną — i chciałem rękę wysunąć, lecz mi ją silniej jeszcze jej drobne palce ścisnęły.
— Słuchaj Benjaminie, rzekła mi ze swoim czarodziejskim półuśmiechem na twarzy — prześlicznie konno jeździsz, piękny jesteś jak przypomnienie dawnych czasów, kiedy się natura nie zubożyła jeszcze, kiedy musiało być mniej ludzi na świecie i kiedy każdy człowiek był zbiorem owych pierwiastków siły, wdzięku i szczęśliwości, któremi się później rozdrobnieni jego następcy dzielić musieli, jak dzieli trupem wylęgłe z niego robactwo — piękny jesteś, sama ci to przyznaję, ale nie gniewaj się — ale... bardzo nudny także.
— Nie gniewam się i nie dziwię — pani się tylko