W okropnych cieniach pieczarów podziemnych,
Gdzie promień słońca nigdy nie dochodził,
Kędy kaganiec, z środka sklepień ciemnych
Zwieszony, blade promienie rozwodził,
Gliński, znajomy z zwycięstw i niecnoty,
Liczył dni smutne ciężkiemi zgryzoty.
Na czoło wiekiem i troski zorane
W nieładzie śnieżne spadały mu włosy;
Oczy wydarte, krwią spiekłą zalane,
W twarzy wyryte długich cierpień ciosy,
Na ręku głowę pochyloną wspierał,
Wzdychał i żale głębokie wywierał.
Przy nim wzór cnoty, wdzięków i urody,
Nadobna córka nieodstępną była,
Powabem świata, słodkiemi swobody
Dla nieszczęsnego ojca pogardziła;
Dla niego chętnie w ciemnych lochach żyje,
W nich zorzę życia i piękność swą kryje.
Przerwij łzy rzewne, ojcze mój kochany!
Rzekła, — daj folgę smutkom i boleści;
Długo na ręku twym ciążą kajdany,
LLecz i w więzieniu nadzieja się mieści:
Ostatki może twej późnej siwizny
Spędzisz wśród swoich, na łonie ojczyzny!
— Ojczyzny! — krzyknął — ach srogie wspomnienie,
Co wznieca męki zbrodni niezmazanych!
Robak zgryzoty toczy me sumienie
I sen oddala z powiek zmordowanych: