Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/139

Ta strona została przepisana.

na wierzch... Tak... jak to ładnie ze strony księdza, że mnie odwiedził nareszcie... tylko niestety nie mogę ugościć w moim pokoju na górze, bo właśnie skradziono mi świeżo drabinę... no, jakże tam Jego Przewielebność... co?
Gadając bez ustanku przy pomocy Juliusza wydostał się z rowu i lekko wyskoczył na podwórze. Po wymianie zwykłych grzeczności ksiądz Juliusz spytał:
— A więc to wasz kościół ojcze?
Ojciec Pamfiliusz wyprostował się dumnie i wskazując na przestrzeń sześcioboczną dawniej pokrytą krzakami cierni, dziś skopaną i otoczoną cienkim sznurkiem założonym na paliki odparł: Wszystko to, to mój kościół, księże drogi, wszystko to co widzisz!... A wierzyć nie chciano! że go odbuduję?!...
— Jakto odbuduję?... — spytał ksiądz Juliusz przekonany, że Trynitarz drwi z niego — jakto?... mija już czterdzieści lat jak budujecie ojcze, a niema jeszcze nic...
— Nic? — zawołał ojciec Pamfiliusz wskazując pełnym namaszczenia gniewu i powagi gestem podwórze zawalone budulcem...— Nic, a to co?... Patrz, to wszystko, to się nazywa nic? Najtrudniejsza rzecz ukończona... teraz tylko budować!... Tak tylko budować. Ale deszcz pada, możebyśmy się gdzie schronili.
Ksiądz Juliusz odmówił i usiadł na bloku gra-