Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/164

Ta strona została przepisana.

błagać, coś go ścisnęło za gardło i serce. Upadł biskupowi do nóg i załkał:
— Daruj!... wybacz!... Eminencyo... to ja!...
— Cicho, cicho drogie dziecko — pocieszał go starzec, z którego bladych policzków stoczyły się dwie wielkie łzy. — Cicho... uspokój się... to już minęło... nie płacz!...
Minęło pół roku. O nieszczęsnym liście pasterskim mówić przestano, gmach biskupstwa przybrał zwykły swój cichy wygląd i Juliusz zmienił się nie do poznania. Z każdą chwilą poprawiała się jego opinia, a tryumf zupełny odniosły jego kazania majowe na cześć N. P. Maryi. Słowa jego miały powab niezmierny, czuło się w nich poezyę miłości mistycznej przysłonioną ludzką tkliwością.Podbił serca wszystkich kobiet. Zmienił się też zewnętrznie, począł dbać więcej o swój wygląd porzucił nawyczki cygańskie, nosił teraz sutanny eleganckie niemal, i cieńsze trzewiki ze srebrnemi sprzączkami. Poczęto go zapraszać, bywał w kilku okolicznych pałacach. Mimo, iż nie zupełnie zmieniło się jego zachowanie i gesty nie stały okrągłymi pociągał wszystkich urozmaiconą, pełną oryginalnych, niespodzianych zwrotów rozmową, w którą wplatał czasem jakieś śmiałe słowa, lub myśli, które podobały się najpobożniejszym nawet słuchaczom. Czytał wiele i bez systemu, studyował mnóstwo przeróżnych rzeczy, a choć te szybko pochwycone wiadomości nie były w umyśle jego