Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/232

Ta strona została przepisana.

taj rezydował kiedykolwiek zakon Kapucynów lub wogóle jakikolwiek zakon. Zresztą dom nie miał wcale wyglądu klasztornego i podobny był raczej do kryjówki, kędy jakiś pan średniowieczny skrywał swe miłostki. Zbudowany był w stylu Ludwika XV i bardzo czysty w liniach, ale niestety nadgryziony mocno zębem czasu i zniszczony. Miał jedno piętro z wysokiemi i szerokiemi oknami, podobnemi do cieplarnianych. Wąska, wysadzona laurami aleja, ścieżka niemal, łączyła go z drogą. Przed główną fasadą leżało okrągłe, zarosłe drzewami podwórze, otoczone niskim murem, pod którym rosły rzędem zdziczałe już teraz róże i dziwne krzewy. Z werandy, pięknych, pełnych prostoty kształtów, wiodły schody do suteren, zasłonionych prawie zupełnie dwoma krzakami hortensyi. Z tyłu leżał obszerny ogród, opadający na dół trzema tarasami, z których każdy obrzeżony był szeregiem zimotrwałych szlachetnych roślin szpilkowych, ciętych w piramidy, a ostatni spływał na łąkę, wgłębioną jakby dawne łoże wyschniętego stawu. Dokoła stawiska, na wale jego rosły potężne buki, zamykając go z obu boków zieloną ścianą, a zostawiając jeno z jednej strony wprost domu otwarty widok na rozłożone niby wachlarz pola omglone, przecudne. Ogród zapuszczony od dawna pełen był ptaków, które przestały się już bać ludzi. Bujały tam trawy, kwiaty dzikie, rozmnażające się swobodnie, upajające własną