Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/74

Ta strona została przepisana.

tyerem... czy nie jestem, ha?... Co?... No... już mówiłem... proszę się zwrócić...
Zauważono nawet, że jego czapeczka z czarnego aksamitu, którą zazwyczaj teraz nosił na bakier dziwnie była pomięta i groźnie wyglądała, a gdy szedł, długi jego fałdzisty surdut szeleścił i wydymał się w sposób nie objawiający nic dobrego.
Cała służba kościelna począwszy od najskromniejszego zakrystyana, a skończywszy na najdumniejszym szwajcarze i cały kler, od najmizerniejszego wikarego do najpoważniejszego kanonika poczęli sobie wzajem niedowierzać i zbliżali się do siebie z taką ostrożnością, jakby powróciły najgorsze czasy teroru! Dzieci z chóru nie śmiały wypijać wina z ampułek, a powracający z pogrzebu pijani akolici nie walali się już po rowach przydrożnych z krzyżami między nogami. Najstarszych proboszczów naglę poczęto przenosić i te doraźne wyroki, to gwałcenie dawnych zwyczajów uważanych za prawo oburzyły do reszty opinię ogółu, który począł je uważać za świętokradztwo. Proboszcz z Viantais ze względu na swój wiek, cnoty i węzły przyjaźni łączące go z rodziną Dervellów, mógł chyba liczyć na pewne względy. Stało się jednak inaczej. Listem aroganckim, okrutnym został powiadomiony, »że ma natychmiast wydalić z domu swą siostrzenicę,