Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idź, synku, idź i niech Bóg Przenajświętszy dopomoże.
Nie miała już za co sprawić mu nowego odzienia i z żałością, zmieszaną ze wstydem, ścigała go wzrokiem, gdy wychodził na ulicę, łachmanami prawie okryty. Surdut miał na sobie poplamiony, czapkę brudną i bóty tak podarte, że ledwie mu z nóg nie spadały. Poszedł, z dwoma majstrami się widział i roboty nie dostał. Jeden z majstrów przyjąć go nie chciał, utrzymując, że ma już dostateczną liczbę robotników, z drugim pokłócił się, bo mu się zdało, że pogardliwie z nim się obszedł. Nazajutrz wywlókł się znowu na miasto, mówiąc, że do trzeciego jeszcze majstra pójdzie. Ale ona wiedziała dobrze, że i ten trzeci na robotę go nie weźmie. Przez dzień cały zamyślała się nad czemś głęboko, i widać było, że układała w głowie swej jakieś plany. Obiad zgotowała fatalnie, zamiast soli sypała do potraw cukier i odwrotnie. Gdzie jej tam było teraz myśleć o smaku zupy i sosów! Dziwiła się nawet temu, jak ludzie mogą dbać o takie rzeczy. Sama nic przez dzień cały w usta nie wzięła, i tylko z twarzą okrytą czerwonemi plamami myślała nad czemś i coś w głowie swojej układała. O zmroku, zarzuciła chustkę na głowę i na miasto wybiegła. Skie-