Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/259

Ta strona została przepisana.

we froncie i u mnie, ile razy nadmieniłem, że to jest za ciężko, że powinien poszukać innego na swoje miejsce — milczał, kręcił palec, i tylko bardzo nieśmiało, bardzo błagalnie w oczy mi spoglądał! Nazajutrz, wsuwał się cichutko o zwykłej porze, drżał ze strachu, żebym go nie wyprawił! Odgadywał moje myśli, w usłużności był niezrównany; kiedy położywszy się w wygodnie usłanej pościeli, przemawiałem do niego, uśmiechnięty odpowiadał prędko, cicho, głosem drżącym od wzruszenia.
Przywykłem do niego, lubiłem patrzeć, jak się krzątał cichutko stąpając na palcach, zawsze nieśmiały, lękliwy, słuchał i wzrok miał wytężony na każde moje skinienie. Gdy spotkałem go poza namiotem, wyprężał się jak struna, oczy spuszczał, twarz przybierała wyraz największej pokory, tym sposobem usiłował jakby wynagrodzić te kilka słów, które od czasu do czasu ośmielał się odpowiedzieć na moje zapytanie. W rocie chwalono go jako dobrego żołnierza, nie było więc możności uwolnienia od frontowej służby, chociaż szczerze rad byłbym zatrzymać go wyłącznie dla siebie! Ten wątły, cichy chłopak stał się mi niezbędnie potrzebnym! Nieraz dmuchałem w zagasły samowar, wiedząc, że wkrótce wróci z pikiety, skostniały od zimna przyjdzie zaścielać mi łóżko i czyścić mi buty; z przyjemnością nalewałem mu wówczas szklankę gorącej herbaty! Wódki nie pił.
Jednego fatalnego wieczora zastępowałem dyżurnego kolegę w rozstawieniu pikiety. Pomiędzy żołnierzami, których rozstawiłem na placówkach, znajdował się Kajetan. Mroźny wiatr górski szalał od samego rana, pod wieczór zamienił się w ryczący huragan, wył przeraźliwie z każdej szczeliny w skalach, borykał się z kamieniami, spychając je w przepaść z łoskotem.
Pochylony naprzód, z głową w ramionach, z rękami w kieszeniach wracałem, usiłując z trudnością utrzymać się na nogach! A tu przed oczami, jak na złość wciąż