Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

zdarza w teologii, zbliżała się noc. Jechali okolicą niezbyt pewną w każdym czasie, a jeszcze o wiele mniej w owym, gdy zła administracja i nędza pomnożyły bez liku ilość złoczyńców. Zatrzymali się w bardzo nędznej gospodzie. Ustawiono im dwa składane łóżka w klitce wpół otwartej na wsze strony. Zażądali wieczerzy. Przyniesiono wody z kałuży, czarnego chleba i skwaśniałego wina. Gospodarz, gospodyni, dzieci, służba, wszystko miało wygląd podejrzany. Słyszeli przez ścianę nieumiarkowane śmiechy i hałaśliwą wesołość kilku opryszków, którzy przybyli wcześniej i sprzątnęli im z przed nosa wszystkie zapasy. Kubuś był dość spokojny; panu wiele brakowało do tego stanu. Przechadzał się zafrasowany wzdłuż i wszerz, podczas gdy sługa pochłaniał spore kęsy czarnego chleba i, krzywiąc się, łykał jedną i drugą szklankę lichego wina. Gdy się tak zabawiali, usłyszeli pukanie do drzwi: był to służący. Owi zuchwali i niebezpieczni sąsiedzi zmusili go aby zaniósł naszym podróżnym brudny talerz, na którym złożyli kości z drobiu, pochłoniętego na wieczerzę. Kubuś, oburzony, chwyta pistolety.
„Gdzie idziesz?
— Niech mnie pan puści.
— Gdzie idziesz? powiadam.
— Nauczyć rozumu tę kanalię.
— Czy wiesz, że ich jest z jaki tuzin?
— Choćby było stu, liczba nic nie znaczy, jeśli jest napisane w górze że nie będzie wystarczająca.
— Niechże cię djabeł porwie z twojem niedorzecznem przysłowiem!...“