młodego zapału tym dziadom z Pałacu Mazariniego. Pomyślno tylko jak się pani Eyssette ucieszy!
— Co odpowiedzieć na to?... Imię pani Eyssette jest twierdzeniem bez zarzutu. Niema rady, trzeba się zgodzie na zielony frak[1]. Niechże już sobie będzie Akademia!... ale jeżeli koledzy zanadto nudzie mię będą zrobię jak Merimée[2], nigdy na sesye nie pójdę.
Podczas tej sprzeczki nadeszła noc; dzwony Kościoła Saint-Germain zabrzmiały rądośnie, jakby na obchód wejścia Daniela Eyssette do Akademii francuskiej.
— Chodźmy na obiad! — woła moja matka, Jakób, i nadęty pychą, że się ukaże ludziom w towarzystwie przyszłego akademika, prowadzi mię do restauracyi na ulicy Saint-Benoit.
W tej małej restauracyjce dla gości stałych, stół był nakryty w drugiej izbie. My