Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/128

Ta strona została przepisana.

winienem, że uczyniłbym źle gdybym poszedł, więc pomimo wszystko, miałem dość odwagi pozostać na miejscu, przy warsztacie, i odpowiadać niewzruszenie: — Nie, Jakóbie, jestem zajęty, nie mogę.
Tak przeszedł spory kawał czasu. Niestety, przez własną nieroztropność naraziłem się na spotkanie panny Pierrotte raz jeszcze.
Od owych zwierzeń nad brzegiem rzeki, Jakób nie mówił mi nigdy więcej o swoich uczuciach. Uważałem jednak z miny jego, iż sprawy nie szły tak jakby sobie tego życzył. Za powrotem od Pierrota bywał zwykle smutny i zamyślony. Słyszałem jak w nocy raz po raz wydawał przeciągłe westchnienia. Kiedy go pytałem: — Co ci jest, Jakóbie? — Odpowiadał krótko: — Nic.
Lecz z samego tonu jakim to mówił, rozumiałem że jest coś. On, taki dobry, taki cierpliwy zazwyczaj, teraz miewał przystępy złego humoru. Niekiedy spoglądał na mnie jakimś wzrokiem gniewnym, jak gdybyśmy byli w niezgodzie. Naturalnie domyślałem się pod tem wszystkiem jego sercowej troski. Ponieważ jednak Jakób zaciął się w uporczywem milczeniu, ja także nie śmiałem potrącać tak drażliwego przedmiotu. Wszelako,