Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/47

Ta strona została przepisana.

cą w której zdawało się, że wszystko obumarło od wieków.
— To tutaj — rzekł podnosząc duży młotek u drzwi. Młotek zakołatał głucho,... drzwi otworzyły się same... weszliśmy.
Przystanąłem na chwilę w sieni, pod portykiem, w ciemności. Posłaniec złożył pakunek mój na ziemi, zapłaciłem mu, i oddalił się szybko, a grube drzwi zatrzasnęły się za nim tak ciężko, tak ciężko...
Wkrótce ukazał się zaspany odźwierny z dużą kwadratową latarnią w ręku, a zaświeciwszy mi w oczy, mrukliwym tonem rzekł:
— To pan pewnie z nowych?...
Wyraźnie brał mię za ucznia... Odpowiedziałem mu prostując się:
— Nie jestem żaden uczeń, przybywam tu jako dozorca klasowy i proszę mnie zaraz zameldować przełożonemu.
Odźwierny zdawał się zdziwiony; uchylił nieco czapki i prosił, abym wstąpił na chwilę do jego izdebki, albowiem pan dyrektor znajdował się obecnie z dziećmi w kościele, ale, gdy tylko skończą się wieczorne modlitwy, będę mógł mu się przedstawić.
W budzie odźwiernego kończono wie-