Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/55

Ta strona została przepisana.

cunku dla arcydzieła pana Viot, Chudziakokowi nie stało sił odczytania go do końca i przy jakimś bardzo poważnem zdaniu — zasnął snem twardym...
Nazajutrz punkt o ósmej stawiłem się w kolegium. Pan Viot u drzwi, ze swym pękiem kluczy, przyjmował eksternów. Przywitał mię słodziuchnym uśmieszkiem:
— Poczekaj pan w sieni — rzekł do mnie, gdy uczniowie zajmą klasy, przedstawię cię twoim kolegom.
Czekałem więc w dużej sieni, przechadzając się wzdłuż i wszerz, kłaniając się jaknajniżej panom profesorom, którzy mijali mię i z pospiechem, zadyszani, wchodzili na górę. Jeden z nich jedyny tylko, raczył mi się odkłonić. Był to ksiądz, profesor filozofii. — Oryginał — mówił o nim pan Viot... Pokochałem natychmiast tego oryginała.
Odezwał się dzwonek. Klasy się napełniły... Po chwili czterech, czy pięciu drągali, od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat wieku, ladajako ubranych, o twarzach pospolitych, wpadło w żwawych podskokach do sieni, stanęli strapieni na widok pana Viot.
— Panowie — rzekł, wskazując na mnie