Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/66

Ta strona została przepisana.

wiązanie krawatu zdradzało rękę matczyną. Lecz ile tylko było rynsztoków po drodze do kolegium, w tylu się Bamban wytarzał.
Nie zaniepokojony bynajmniej takim stanem swego ubrania, owszem, z miną zupełnie zadowoloną, szedł zając miejsce w szeregach mego oddziału, co widząc przejęty zgrozą krzyknąłem: — Precz mi stąd zaraz!... —
Bamban przekonany, że to żarty uśmiechał się w dalszym ciągu, tembardziej że dziś czuł się właśnie nader pięknym. Wołam więc znowu: — Bamban! precz z szeregu!... — Popatrzył na mnie smutnie i pokornie, błagającemi oczami, ale ja byłem niewzruszony i oddział ruszył z miejsca pozostawiając go samego na środku ulicy; stał nieruchomy i osowiały.
Byłem rad, żem się go pozbył na całe popołudnie. Wychodzimy z miasta, słyszę w ostatnich szeregach śmiechy i szepty — odwracam głowę.
Oto o kilka kroków, Bamban najpoważniej w świecie kroczy za nami.
— Podwoić marsz! — zawołałem na dwóch pierwszych. Chłopcy wnet odgadli, że szło o zrobienie figla krzywonogiemu i z szaloną szybkością puścili się naprzód.