Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Działo się to w ostatnich dniach lutego, chłód był jeszcze wielki. Poza wagonem: niebo szare, wiatr, szron na drzewach, nagie pagórki, łąki pod lodem i długie szeregi dzikich winnic na polach. W wagonie — rozmaitość: pijani marynarze śpiewający, chłopi śpiący z otwartemi ustami jak nieżywe ryby, przygarbione Starowinki z koszyczkami, dzieci, niańki; wszystkie przybory podróżującej biedy, z zapachami fajki, wódki, kiełbasy z czosnkiem i zbutwiałej słomy. Wszystko to, jak dziś, pamiętam.
Wyjeżdżając usadowiłem się w kątku, przy oknie, aby módz widzieć niebo; ale, na drugiej stacyi, jakiś felczer wojskowy zajął moje miejsce pod pozorem że musi siedzieć naprzeciw swej żony — i oto biedny Chudziak, zbyt nieśmiały, aby dochodzić swej krzywdy, robi sto mil drogi, ściśnięty między felczerem, od którego rozchodzi się zapach lnianego siemienia, a olbrzymim doboszem, który opierając się wygodnie na jego ramieniu, chrapie — bez przestanku.
Podroż trwała dwa dni. Przebyłem je na jednem miejscu, między memi dwoma oprawcami, bez ruchu, zacisnąwszy zęby. A że nie miałem ani pieniędzy, ani żadnych