Strona:PL A Daudet Jack.djvu/535

Ta strona została skorygowana.

— Ach!... zdawało mi się przecież, że kiedy się kochało uczciwe dziecko, które za jedynego rodzica ma starego poczciwca dziadka, to należało do niego zwrócić się z prośbą.
Jack nie odpowiadając, ukrył twarz w dłoniach.
— Dla czegóż płaczesz? rzekł. Widzisz przecież, że sprawa twoja nie idzie tak źle, kiedy ja pierwszy ci o niej mówię.
— Ach! panie Rivals, czy to podobna? taki nędzny robotnik jak ja!
— Pracuj, ażebyś nim nie był.... można z tego wybrnąć. Jeżeli chcesz, powiem ci jak.
— Ależ to nie wszystko... to nie wszystko. Pan nie wie rzeczy najstraszniejszej. Ja jestem.... Ja jestem....
— Tak, wiem o tem, ty jesteś bękartem — odpowiedział doktór bardzo spokojnie.... No i cóż, ona także jest bękartem.... a nadto cóś smutniejszego jeszcze. Przybliż się moje dziecię i słuchaj.

III.
Nieszczęście Rivalów.

Znajdowali się w gabinecie doktora. Przez otwarte okno widać było piękny krajobraz jesienny, drogi wiejskie wysadzane drzewami bez liści, a po za tem stary, od lat piętnastu zamknięty cmentarz miejscowy, gdzie rosły cisy wśród wy-