Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/102

Ta strona została przepisana.

rożnić zdaleka, wśród tajemniczych szmerów roślinności — tej roślinności, który nigdy nie usypia, wiecznie czujna i wiecznie świeża.
Rajmund i Marta szli obok siebie milcząc. Ona pooddalała swych ludzi; byli więc sami. Zapuścili się w wazką ginącą w gęstwinie ścieżynę. Ponad rowem, w którym sączyła się zielonawa woda, rzucono kamienny, obecnie mchem pokryty mostek. Otóż na jego krawędzi usiadła teraz Marta, a Rajmund stanął przed nią drżący i zmieszany jej spojrzeniem, które zdawało się mówić mu, że godzina wyznań nadeszła. Pojmował on całą uroczystość tej chwili i odgadywał, w jakim celu ułożyła Marta to spotkanie.
Nakoniec nabrał odwagi i podniósł wzrok — oczy ich spotkały się. Żadne z nich nie cofnęło się. Wtedy Rajmund rzekł drżącym głosem:
— Nie prawdaż, że pani wiesz wszystko?...
— Wiem — odpowiedziała krótko.
— A czy nie jestem winnym w twych oczach?...
— Nie.
Z piersi Rajmunda wyrwał się okrzyk radości. Usiadł obok Marty, a potem uklęknąwszy przed nią, pochwycił jej ręce i złożył na nich rozpalone swe czoło. Uszczęśliwiona — nie opierała się wcale. Pogrążona w rozkosznem upojeniu, niepamiętna przeszłości, ani swej przyszło-