Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/253

Ta strona została przepisana.

tak wyraziste, że na pierwszy rzut oka nie można było rozpoznać, czy to niebieskie czy czarne. Były one niebieskie, a właściwa im bystrość nadawała wielki powab téj twarzy orginalnéj. Panna Mortonne miała płeć nawet delikatną, usta cokolwiek za duże, ale tak pełne uroku, że wada ta, stawała się niemal przymiotem.
Była szczupła, — a stan jéj wiotki niejeden poeta porównałby do trzciny.
Nie wiem doprawdy dlaczego, zazwyczaj wiotkie kibicie przyrównywują do palmowego drzewa, które to drzewo jest najmniéj wiotkie z całego królestwa roślinnego.
Panna Mortonne nosiła suknię czarną, podszyję zapiętą.
Przyglądała się Edmundowi z ciekawością. Jéj silna kompleksya, nie pojmowała wcale kompleksyi słabéj i rozbolałéj Edmunda.
— No i cóż komendancie, trzeba będzie zerwać ze swojemi nawyknieniami i pozostać tu. Jak skoro pan Devaux pozwoli mi wyjść, urządzimy sobie jaką małą wycieczkę, — rzekł chory.
— Kraj ten podoba mi się, nie jest co prawda zbyt wesoły, ale jeżeli nie przykrzy się w nim pani Mortonne, Laurencyi, a towarzystwo moje może pana rozerwać, nikt nam nie przeszkadza pozostać tu jeszcze z pół roku.
— Naturalnie, — odezwała się pani Mortonne; Laureneya nic nie powiedziała.
— Co ci się takiego Stało, u kata Gustawie? py-