Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— Jakto u kogo? u sąsiadów.
— Sama jedna mieszka i nikt jej nie zna.
— No proszę, to chyba jakaś mara?
— Owszem, to kobieta, słuszna i piękna jak nimfa, a poważna i pełna godności jak anioł Gabryel.
— Jakże ją poznałeś? gdzie spotkałeś?
— Raz biegłem za jakąś młodą dziewczyną na rynku de la Gypecienne; wpadłem do małego ogródka przyległego kościołowi; znalazłem tam ławkę pod drzewami. Byłeś kiedy w tym ogrodzie, mój bracie?
— Nie, ale mniejsza oto, mów dalej; znalazłeś ławkę pod drzewami, cóż więcej?
— Już zaczynało ściemniać się; straciłem z oka moję dziewczynę, a szukając jej trafiłem na ową ławkę.
— Dobrze, dobrze, słucham.
— W tem spostrzegłem suknię kobiecą i wyciągnąłem ręce.
— Przepraszam — rzekł mi nagle głos jakiegoś mężczyzny, którego nie widziałem, przepraszam.
I ręka tego mężczyzny usunęła mię łagodnie ale śmiało.
— On śmiał dotknąć ciebie, Joyeuse?