Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1029

Ta strona została przepisana.

W tym czasie artylerya wałowa ucichła, nie dlatego ażeby bitwa była mniej zaciętą, ale że Francuzi i Flamandczycy starli się z bliska; nie można więc było strzelać do jednych, nie szkodząc drugim.
Kawalerya kalwińska cudów waleczności dokazywała; siekła przed sobą, tratowała kopytami, lecz ranni Flamandczycy kordelasami płatali brzuchy końskie.
Pomimo tej świetnej szarży kawaleryi, nieład wkradł się w szeregi francuzkie, już tylko trzymali się, ale nie postępowali, tymczasem bramami miasta coraz nowe przybywały posiłki i rzucały się na wojsko księcia Andegaweńskiego.
Nagle pod samemi murami miasta wielki hałas dał się słyszeć i dobitnie odróżnić można było wołania: Andegaweńczycy! Francuzi! Krzyk ten rozległ się po szeregach antwerpskich, tysiąc pięćset ludzi uzbrojonych siekierami i kordelesami pod przywództwem Joyeusa, któremu podano konia, nagle wpadło na Flamandczyków, mszcząc się swojej floty w płomieniach, oraz potopionych i popalonych towarzyszy.
Nie szukali oni stanowiska w bitwie lecz napadli na pierwszy lepszy oddział, poznając go za nieprzyjacielski po mowie i ubraniu.
Nikt lepiej od Joyeusa długim nie władał