Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1054

Ta strona została przepisana.

ujrzał wysoką wieżę Valenciennes a ósma godzina wybiła w mieście; spostrzegł, że zamykają bramy, kolnął więc konia ostrogą i wpadając na most zwodzony, obalił człowieka.
Henryk nie należał do liczby owych zuchwalców, którzy depczą nogami wszystko, co od nich niższe. Przejeżdżając, przepraszał tego człowieka, który na dźwięk jego głosu obejrzał się.
Uniesiony przez konia, którego nadaremnie wstrzymywał, zadrżał jakby zobaczył tego, którego nie spodziewał się widzieć.
— Jakimże głupi!... — pomyślał — Remy w Valenciennes! Remy, którego cztery dni temu, zostawiłem przy ulicy Bussy, Remy bez swojej pani, bo mu tylko towarzyszy jakiś młodzieniec!.. Na honor, boleść odbiera mi przytomność i wzrok zaćmiewa, wszędzie widzę tylko przedmiot myśli mojej.
Jadąc dalej, przybył do miasta nie mając nadziei spotkania.
Zatrzymał się w pierwszym zajeździć, jaki napotkał, oddał konia służącemu i usiadł przed bramą na ławie, gdy tymczasem sporządzano mu wieczerzę.
Kiedy tak siedział zamyślony, ujrzał dwóch podróżnych, jadących koło siebie i zauważył, że