Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1070

Ta strona została przepisana.

dzę trudu karabinowi albo armacie. O Boże, ty wiesz, dodał z głębi serca przepełnionego religią i miłością, że nie szukałem tych boleści konania, że z uśmiechem szedłem na śmierć pewną, spokojną i pełną chwały. Obciąłem zginąć na polu bitwy z twojem imieniem na ustach a jej w sercu. Ale nie dozwoliłeś mi Panie i skazałeś na śmierć z rozpaczy, żółci i męczarni. Niech święci się wola Twoja, o Panie!
Następnie, przypominając sobie owe dni oczekiwania i cierpień, które przepędził patrząc na tajemniczy dom, porównywał, że jego boleści mniej były ciężkie w Paryżu, bo ją często widywał, słyszał jej głos i chodził za nią; bo chociaż owa woń, wypływająca z kobiety, którą się kocha, zmięszana z powiewem wiatru, twarz jego pieściła.
I mówił dalej wciąż patrząc na domek, w którym się znajdowała.
— Czekając śmierci, póki ona będzie w tym domku, w pośród tych drzew, obieram moje schronienie, alboż to nie szczęście słyszeć jej glos i widzieć jej cień przez okno. O! nie, nie, Panie, ja nie narzekam, ja teraz jestem szczęśliwy.
I położył się pod wierzbami, których gałęzie dom osłaniały, słuchając z uczuciem trudnej