Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1076

Ta strona została przepisana.

Drzwi rozleciały się w kawałki.
„W tym samym czasie, kula świsnęła koło uszu Henryka.
Poskoczył do Remyego.
Remy z drugiego pistoletu wystrzelił, ale na panewce spaliło.
— Szaleńcze!.. ja jestem bezbronny — wołał Henryk — nie broń się przeciw człowiekowi, który cię nie napada, patrz tylko, patrz!...
Pociągnął go ku oknu, które pięścią wybił.
— A co — rzekł — czy widzisz?..
Pokazał mu palcem ogromny obrus, bielejący na horyzoncie, który huczał postępując jak czoło armii niezliczonej.
— Woda — rzekł Remy.
— Tak, woda! ona nas zaleje, patrz na dół, strumień wezbrał i za pięć minut wyjść ztąd nie będzie można.
— Pani! pani! — zawołał Remy.
— Tylko nie krzycz i nieprzestraszaj. Przygotuj konie, lecz prędko.
— On ją kocha — pomyślał Remy — on ją ocali.
Remy pobiegł do stajni, Henryk wpadł na schody.
Na krzyk i strzały, kobieta drzwi otworzyła.
Młodzieniec porwał ją na ręce jak dziecko.