Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1079

Ta strona została przepisana.

przerzynających powietrze, co w porze zwyczajnej dla nietoperzy nawet miało coś przerażającego.
Nieznajoma nic nie odpowiedziała; lecz ponieważ siedziała na koniu, popędziła go naprzód, nie odwracając się.
Lecz koń jej i Remyego dwudniową drogą były strudzone.
Henryk odwracł się co chwila i widząc, że go dogonić nie mogą — mówił.
— Patrzaj pani jak mój koń twego wyprzedza. a jednak wstrzymuję go obudwoma rękami; zmiłuj się póki czas jeszcze, nie żądam abyś zemną jechała, ale weź mojego konia, a mnie oddaj twojego.
— Bardzo dziękuję — odpowiedziała podróżna głosem spokojnym — tak, że nic nie zdradzało w niej obawy.
— Pani — zawołał Henryk rzucając ostatnie rozpaczliwe wejrzenie — woda nas porwie, rozumiesz pani!
W rzeczy samej, straszny huk w tej chwili dał się słyszeć; właśnie tamę w pobliskiej wsi zerwało; belki, pale, wał, wszystko pękło; podwójny rząd pali trzasnął jak piorun i woda hucząc po gruzach, zaczęła zalewać las dębowy, którego widziano chwiejące się wierzchołki i sły-