Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/108

Ta strona została przepisana.

listy, posłańcy, kwiaty, podarunki, wszystko nadaremnie... Pewnego wieczoru znikło światełko i więcej się nie pokazało; dama strudzona zapewne mojem natręctwem, wyprowadziła się z ulicy Lesdiguiéres; nikt nie wiedział gdzie obrała nowe mieszkanie.
— Jednak ty ją znalazłeś, tę twoję dziką piękność?
— Traf mi dopomógł; lecz, niesprawiedliwy jestem mój bracie, bo raczej Opatrzność zlitowała się nademną. Posłuchaj mię, jest to w istocie rzecz szczególna. Dwa tygodnie temu, o północy, przechodziłem ulicą de Bussy; wiesz mój bracie, jak ściśle wypełniane są ostrożności co do ognia; otóż, w okach pewnego domu nie tylko ujrzałem światło, ale nadto zdało mi się, że istotny pożar wybuchł na drugiem jego piętrze. Silnie zapukałem do drzwi, jakiś człowiek wyjrzał przez okno.
— Pali się u was! zawołałem.
— Cicho przez litość, cicho, — odparł, właśnie gaszę ogień.
— Czy chcesz abym na straż zawołał?
— Nie, nie, na imię nieba, nie wołaj pan nikogo.
— Lecz może ci pomódz można?
— Jeżeliś pan łaskaw, proszę na górę, wy-