Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1101

Ta strona została przepisana.

mna, on który tyle cierpień na mnie zesłał i nie dozwolił mi upaść pod ich ciężarem.
Remy, który słuchał tych słów, powstał powoli i przyszedł do swojej pani.
— Pani, ty mnie opuszczasz?... — rzekł głosem ponurym.
— Dla Boga — odpowiedziała, wznosząc do góry rękę białą i wychudłą, jak ręka Magdaleny.
— Prawda — odpowiedział Remy, opuszczając głowę na piersi — prawda.
A ponieważ Dyana opuściła rękę, ujął ją i przycisnął do serca, jakby relikwie.
— Czemże jestem przy tych dwóch sercach? westchnął młodzieniec ze drżeniem przestrachu.
— Pan jesteś jedyną ludzką istotą — odpowiedziała Dyana — na którą po dwakroć zwróciłam oczy, przeznaczone na wieczne zamknięcie.
Henryk ukląkł.
— Dziękuję ci pani — rzekł — dziękuję ci, widzę jasno moje przeznaczenie; od tej chwili, ani jeden wyraz, ani jedno westchnienie, nie zdradzą serca, które cię kochało... przeznaczasz się Bogu, i wolę twoję szanować należy.
Skończył i podniósł się, z niewzruszonem postanowieniem, gdy tymczasem w dolinie mgłą pokrytej, która co chwila więcej się rozjaśniała, rozległ się odgłos trąb odległych.