Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1102

Ta strona została przepisana.

Żandarmi poskoczyli do broni.
Henryk słuchał.
— Panowie — zawołał dowódzca — to trąby admiralskie.
— O!.. panie, oby one zwiastowały mi brata!
— Widzisz więc pan, że jeszcze czegoś pożądasz, że kochasz kogoś na ziemi; dlaczegóż obierasz rozpacz, jak ci, co niczego nie pragną i nie kochają nikogo?
— Konia!... — zawołał Henryk — niechaj przygotują mi konia.
— Którędy pan wyjedziesz?... — zapytał wachmistrz — kiedy woda ze wszystkich stron nas otacza?...
— Przez równinę dostać się można; widzisz, że oni idą, skoro ich trąby słychać.
— Wyjdź, panie hrabio na górę, czas się wyjaśnia i może co zobaczysz.
— Dobrze — odpowiedział młodzieniec.
Henryk w rzeczy samej wyszedł na wskazaną wysokość; trąby odzywały się w pewnych peryodach, nie zbliżając się, ani oddalając.
Remy zajął swoje miejsce przy Dyanie.