Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/112

Ta strona została przepisana.

wieczór, mówię, chodzę na tę ulicę, ukrywam się za rogiem domu przeciwległego jej domowi, pod małym balkonem, którego cień zupełnie mię osłania; niekiedy widzę jak się przesuwa światełko po jej pokoju, i to stanowi całe moje życie, całe szczęście moje...
— Co za szczęście! — zawołał Joyeuse.
— Niestety!.. postradam je, skoro zapragnę innego.
— Lecz jeżeli cię zgubi ta twoja rezygnacya?...
— Cóż chcesz bracie? — ze smutnym uśmiechem powiedział Henryk — z tem jest mi bardzo błogo.
— To niepodobna.
— Cóż począć, bracie? szczęście jest względne; wiem, że ona tam jest, że tam żyje, tam oddycha; widzę ją przez ściany, a raczej wyobrażam sobie, że widzę; gdyby więc wyprowadziła się z tego domu, gdyby mi przyszło przeżyć jeszcze dwa tygodnie takie jak wówczas, gdy ślad jej straciłem, sądzę, mój bracie, że albo bym oszalał, albo do zakonu wstąpił.
— Nie, do pioruna!... naszej rodzinie dosyć już na jednym głupcu i mnichu; poprzestańmy na nieb, kochany przyjacielu.
— Tylko bez uwag, Anno, bez szyderstwa;