Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/116

Ta strona została przepisana.

— Nie, bo nawet nadziei nie miałem żadnej.
— O której godzinie widujesz ją?
— O której godzinie widuję ją?
— A tak.
— Ależ mówiłem ci bracie, że jej wcale nie widuję.
— Nigdy?
— Nigdy.
— Ani nawet w oknie?
— Ani nawet jej cienia.
— To się raz skończyć musi. Słuchaj no, ma ona kochanka?
— Niewidziałem aby do jej domu wchodził jaki inny mężczyzna, prócz tego Remy, o którym ci wspominałem.
— Jakże ten dom wygląda?
— Ma dwa piętra, małe drzwi i taras przy drugiem oknie.
— A czy nie można wejść do domu przez ten taras?
— Kiedy dom ten stoi o podał od innych zabudowań.
— Cóż jest na przeciw niego?
— Drugi dom prawie podobny, chociaż, jak sądzę, nieco wyższy.