Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1178

Ta strona została przepisana.

Człowiek ten mówił zbliżając się do Remyego, z twarzą uśmiechającą się i przychylną.
Stanął przed nim w środku promienia lampy a cała jasność nań padała.
Remy mógł go zobaczyć wtedy.
Lecz zamiast postępować ku niemu, Romy cofał się w tył i jakby trwoga malowała się na twarzy jego.
— Nie odpowiadasz, przyjacielu, czy się mnie boisz?... — zapytał Aurilly z uśmiechem.
— Panie — odrzekł Remy, udając, przestrach — przebacz biednemu starcowi, którego nieszczęścia i rany uczyniły nieufnym i trwożliwym.
— Tembardziej, mój przyjacielu, potrzebujesz pomocy i wsparcia uczciwego towarzysza; prócz tego, przybywam od pana, który w tobie ufność budzić powinien.
— Zapewne, panie.
I jeszcze w tył się cofnął.
— Opuszczasz mię?
— Idę poradzić się mojej pani, sam nic działać nie mogę.
— Bardzo słusznie, albo pozwól żebym się sam jej przedstawił i wyjaśnił moje posłannictwo we wszystkich szczegółach.