Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1230

Ta strona została przepisana.

— Słowo królewskie — odpowiedział Henryk.
Twarz Bouchaga zajaśniała i coś podobnego do uśmiechu prześliznęło po ustach; ukłonił się z uszanowaniem królowi i zniknął.
— Oto szczęśliwy młodzieniec!... — zawołał Henryk.
— Jak mi się zdaje, nie masz mu czego królu zazdrościć — odezwał się Chicot — nie więcej lamentuje od ciebie.
— Czy pojmujesz, Chicot? on ma zostać zakonnikiem, on ma się dostać do nieba.
— A któż tobie uczynić to samo zabrania? on żąda dyspensy od swojego brata kardynała, ja zaś znam jednego, który ci wszystkie, jakie tylko być mogą na raz udzieli, bo lepiej niż ty jest z Rzymem; może go nie znasz, ale ja powiem ci jego nazwisko: kardynał Gwizyusz.
— Chicot!
— Jeżeli zaś niepokoi cię obcięcie włosów, bo to jest operacya delikatna, to najpiękniejsze ręce i najzgrabniejsze nożyczki z ulicy Contellonie dopełnił tego i pozostawią drogi symbol trzech koron i twojego godła: „manes ultima coelo”.
— Mówisz najpiękniejsze ręce?
— Nieinaczej, poszukajmy na traf i prze-