Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1251

Ta strona została przepisana.

Chicot, jakeśmy powiedzieli, przeszedł za Boromeuszem i dlatego od gospodarza poznanym nie został.
Wiedział, który najciemniejszy kącik sali i znalazłszy go, miał się usadowić, gdy Boromeusz go zatrzymał.
— Wszystko to bardzo dobrze, mój przyjacielu — rzekł — lecz zatem przepierzeniem jest mały gabinecik, gdzie dwóch przyjaciół, swobodnie może popijać i mówić zarazem.
— Idźmy tam — rzekł Chicot.
Boromeusz dał znak gospodarzowi, jakby go zapytywał.
— A co kumie, czy gabinet wolny?
Bonhomet znów dał znak, który miał mówić.
— Tak jest.
— Pójdźmy — rzekł Boromeusz.
I prowadził Chicota, udającego, że się co chwila potyka w małym korytarzyku, znanym już tym, którzy raczyli czytać panią de Monsoreau.
— Tutaj — rzekł Boromeusz — czekaj mnie, ja pójdę korzystać z przywileju, udzielanego zaufanym zakładu.
— Cóż to za przywilej?... — zapytał Chicot.
— Pójdę sam do piwnicy wybrać wino, które pić mamy.