Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1253

Ta strona została przepisana.

— „Podaj nam wszystko do gabinetu i chociaż hałas jaki posłyszysz, nie wchodź”.
Potem, Boromeusz wziął lampkę wiecznie się palącą na murku, podniósł drzwi w podłodze i zeszedł do piwnicy, korzystając z drugiego przywileju, przyznawanego zaufanym zakładu.
Chicot szczególnym sposobem uderzył w przepierzenie.
Słysząc znajome sobie kołatanie, Bonhomet podskoczył na krześle i nadstawił uszów.
Chicot powtórnie zapukał, a teraz jak człowiek gniewający się, że go za pierwszym razem nie usłuchano.
Bonhomet pośpieszył do gabinetu i zastał Chicota z groźnem obliczem.
Na ten widok, Bonhomet krzyknął; sądził on jak wszyscy, że Chicot nie żyje i myślał, iż widzi upiera przed sobą.
— Co to znaczy, mój panie — rzekł Chicot od jakiego to czasu ludziom mojego stanu, dwa razy wołać pozwalasz?
— A! kochany panie Chicot, najprzód mi powiedz czy to ty, czy tylko twój cień.
— Czy ja, czy mój cień — odpowiedział Chicot — od chwili, jak mnie poznajesz, mój panie, sądzę, że powinieneś słuchać.
— Zapewne, rozkazuj pan.