Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1270

Ta strona została przepisana.

— Słuchaj — rzekł Chicot — to dla mojego sumienia, nie pragnę krwi twojej, rozumiesz? i nie chcę cię zabijać, chyba w ostateczności.
— Zabij, jeśli możesz — odpowiedziały Boromeusz wściekły.
— Już raz w życiu mojem zabiłem podobnego tobie zucha, nawet powiem, że większego od ciebie. Ty go znasz pewnie, bo do Gwizyuszów należał a był adwokatem.
— A! Mikołaj Dawid — mruknął Boromeusz stając odpornie.
— Nieinaczej.
— Ty go zabiłeś?
— Ja, i tylko tem ślicznem pchnięciem, które i tobie pokażę, jeżeli na układ nie przystaniesz.
— Jakiż to układ? zobaczmy.
— Przejdziesz ze służby księcia Gwizyusza do służby królewskiej, nie opuszczając jednak Gwizyusza.
— To jest zostanę szpiegiem, jak ty?
— Bynajmniej, jest w tem różnica: mnie nie płacą a ty będziesz płacony, pokażesz mi list Gwizyusza do księżnej Montpensier, pozwolisz go skopiować a ja cię aż do nowej sposobności, w spokoju zostawię; a co, czy zgoda?
— Masz — rzekł Boromeusz — oto moja odpowiedź.