Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1283

Ta strona została przepisana.

Winienem podziękować temu grzecznemu człowiekowi i dziś w wieczór jeszcze tego dopełnię.
Ukrywszy pieniądze, przybił deskę, zbliżył się do okna i spojrzał wprost siebie.
Dom na przeciwko miał jak zawsze barwę szarą, posępną.
— Sądzę, że nie musi to być godzina snu, — myślał Chicot — a prócz tego ci ludzie nie bardzo muszą być do snu usposobieni. Zobaczymy.
Zeszedł na dół z uśmiechem na twarzy, i zapukał do drzwi sąsiada.
Zauważy! szelest na schodach i szybkie stąpanie, zaczekał przeto dość długo nim powtórnie zapukał.
Tym razem, drzwi się otworzyły i jakiś mężczyzna ukazał się w cieniu.
— Dobry wieczór — rzekł Chicot wyciągając rękę, powróciłem i przychodzę powitać cię, mój zacny sąsiedzie.
— Co takiego?.. — odpowiedział głos niepewny, którego akcent zadziwił Chicota.
Jednocześnie mężczyzna, który drzwi otwierał, w tył się cofnął.
— Przepraszam — rzekł Chicot — to nie pan byłeś moim sąsiadem kiedym wyjeżdżał, ale pomimo tego, zdaje się, że znam pana.