Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1291

Ta strona została przepisana.

Zatrzymał się na środku ulicy i zdawał się rozpatrywać.
Spostrzegłszy niosących lektykę, zbliżył się do nich, a wtedy miecz mu zabrzęczał u boku.
Tragarze chcieli go zatrzymać; lecz on szepnął im kilka wyrazów i nie tylko przepuścili go, ale nawet jeden z nich odebrał lejce od niego.
Nieznajomy postąpił ku drzwiom i mocno do nich zapukał.
— Przez Boga!... — rzekł Chicot — jakżem dobrze uczynił, żem tu pozostał. Moje przeczucia, które mi mówiły, że tu zajdzie coś ważnego wcale mnie nie omyliły. Biedny Ernauton, otóż i mąż. Będziemy świadkami niepospolitej bójki. Jednak, jeżeli mąż, to dobrze robi, że tak mocno puka.
Pomimo urzędowego pukania, nie otwierano wcale.
— Otworzyć!... — wołał pukający.
— Otworzyć!... — wołali tragarze.
— To mąż zapewne. — mówił do siebie Chicot — zagroził widać tragarzom, że ich oćwiczy albo powiesi i oni są za nim. Biedny Ernauton, żywcem go chyba ze skóry obedrą. O! na to nigdy niepozwolę; bo kiedy on mi niósł pomoc i ja o nim zapomnieć nie mogę.
Chicot był wspaniałym, a do tego, ciekawym;