Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1296

Ta strona została przepisana.

A wołał głosem tak wojskowym, że mnich, aż zadrżał.
— Kto mnie woła?... — zapytał wyzywająco.
— Ja!... — odpowiedział Chicot stając przed jakóbitą — a co, poznajesz mnie synku?
— A! pan Robert Briquet! — zawołał mnich.
— Ja sam, kochanku. Gdzie idziesz tak późno, moje dziecię?
— Do opactwa, panie Briquet.
— Dobrze, ale zkąd wracasz?
— Ja?
— Zapewne, że ty, włóczęgo.
Młodzieniec zadrżał.
— Nie wiem co mówisz panie Briquet — odpowiedział — wysłany byłem w ważnym interesie przez Dom Modesta, on sam może ci to powiedzieć, jeżeli zechcesz.
— Wszystko to dobrze, mój ty świętoszku, ale bierzemy knot za świecę.
— Wszakże się dobrze rozumiemy.
— Ale bo widzisz, to niezwyczajne, aby suknia twojej podobna wychodziła z szynku.
— Z szynku, ja?
— Alboż dom, z którego wyszedłeś nie jest zajazdem pod „Pięknym Rycerzem”? A! widzisz kochanku złapałem cię.