Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/166

Ta strona została przepisana.

kliwie spojrzał na śpieszącego ku niemu, lecz widząc, że ten niesie towar, stanął.
— Co żądasz przyjacielu? — zapytał.
— Co żądam!... — przebiegle odpowiedział lokaj — oto pragnę zrobić z tobą interes.
— Dobrze! tylko śpiesz się.
— Czy ci pilno?
— Tak jest.
— No! co u dyabła, przecież pozwolisz mi odetchnąć?...
— Zapewne, ale oddychaj prędko, bo na mnie czekają.
Kupiec widocznie niedowierzał lokajowi.
— Skoro zobaczysz co ci przynoszę — powiedział sługa — to zapewne niezabraknie ci czasu, bo uważam, że trafiłem na amatora.
— A cóż to przynosisz?
— Przepyszną sztukę... robotę, która... ale niesłuchasz mię, widzę...
— Owszem, lecz patrzę.
— Na co?
— Alboż to niewiesz, przyjacielu — powiedział człowiek z pancerzami — że handel zbroją jest zakazany edyktem królewskim?
I znowu niespokojnie spojrzał w koło siebie.
Lokaj osądził za rzecz właściwą udawać, że nie wie o niczem.