Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/173

Ta strona została przepisana.

przedmiot, gdyż niechciał ustąpić z okna z obawy. aby mu kupiec nie umknął.
I z balkonu podał hełm kupcowi.
— Pan mię znasz... — odezwał się tenże — to jest, panu się zdaje, że mię znasz...
— Pewny jestem, że cię znam. Wszak jesteś?...
Mieszczanin niby sobie przypominał; kupiec stał i czekał.
— Wszak jesteś Mikołaj?...
Twarz kupca zmieniła się, hełm drżał mu w ręku.
— Mikołaj — powtórzył on.
— Mikołaj Trouchu, tandeciarz z ulicy Cossonerie.
— Nie, nie — odparł kupiec, uśmiechając się i oddychając swobodniej.
— Mniejsza o to, dobrze ci z oczu patrzy, trzeba więc, abyś kupił u mnie całkowitą zbroję: pancerz, naramienniki i miecz.
— Pamiętaj pan, że to zakazany handel.
— Wiem, ten z którym tu się targowałeś przed chwilą, powiedział to dosyć głośno.
— Pan słyszałeś?...
— Doskonale, dobrze mu nawet zapłaciłeś i dlatego właśnie powziąłem myśl zabrania z tobą znajomości; lecz bądź spokojny, nieoszukam cię;