Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/192

Ta strona została przepisana.

ne, przerwał Marteau, szukając sposobności do wystąpienia z drugą mową.
— Tak jest, panie — odparł Mayneville ze ze zwykłą sobie grzecznością, której żadna napaść zachwiać nie mogła.
— Jakże więc przebyła bramę?
— Właściwym sobie sposobem.
— A! to ona ma prawo nakazać, aby dla niej otworzono bramy Paryża? — rzekli związkowi zazdrośnie i podejrzliwie, jak wszyscy mali, co z wielkimi mają stosunki.
— Panowie — rzekł Mayneville — dzisiaj rano miał miejsce u bram Paryża wypadek, o którym albo nie wiecie wcale, albo bardzo mało. Wydano rozkaz, aby przepuścić przez rogatki tych tylko, którzy okażą stosowne bilety. Czyim podpisem winny być opatrzone te bilety? Nie wiem. Dosyć, że w moich oczach, u bramy Ś-go Antoniego, przedstawiło się pięciu czy sześciu ludzi, z których czterej dosyć źle wyglądający i dosyć źle ubrani, okazali żądane bilety i przebyli bramę. Niektórzy z nich wyglądali zuchwale, junacko, jakby znajdowali się w podbitym kraju.
Kto są ci ludzie? co to za bilety? Odpowiedzcie panowie paryżanie, którzy powinniście wiedzieć o wszystkiemt co dotyczy waszego miasta?