Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/193

Ta strona została przepisana.

A tak Mayneville, z oskarżonego, przemienił się w oskarżającego, co wielką sztuką jest u mówców.
— Bilety, zuchwali ludzie, wyjątkowe przejścia przez bramy Paryża; o! ho! co to znaczy? — spytał zadumany Mikołaj Poulain.
— Jeżeli panowie, którzy tu żyjecie, nic o tem nie wiecie, jakże my wiedzieć mamy, którzy żyjemy w Lotaryngii i ciągle jesteśmy w drodze, celem połączenia dwóch końców koła, Unią zwanego?
— Jakże ci ludzie przybyli?
— Jedni pieszo, drudzy konno, jedni sami, drudzy ze służbą.
— Czy to są królewscy?
— Trzej czy czterej wyglądali jak żebracy.
— Czy to byli wojskowi?
— Na sześciu mieli tylko dwie szpady.
— Może to cudzoziemcy?
— Sądzę, że gaskończycy.
— O! — z pogardą zawołało kilka głosów.
— Mniejsza z tem — rzekł Bussy — choćby to byli turcy, zawsze zasługują na naszą uwagę. Dowiemy się o nich; panie Poulain, to pańska rzecz... Lecz to wszystko nic nam nie mówi o interesach ligi.
— Ułożono plan nowy — odpowiedział pan de