Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/204

Ta strona została przepisana.

— A! dobry wieczór, Mości książę — rzekł — cieszy mię twój widok.
D’Epernon ukłonił się z uszanowaniem.
— Czemużeś nie przybył patrzeć, na ćwiartowanie tego łotra hiszpana?... Wiedziałeś przecie dobrze, że masz miejsce w mojej loży, bom ci kazał o tem donieść.
— Nie mogłem, Najjaśniejszy panie.
— Niemogłeś?...
— Tak jest, Najjaśniejszy panie, byłem zatrudniony.
— Doprawdy, z twojej miny mógłby kto sądzić, że jesteś moim ministrem i że przybyłeś z doniesieniem, iż oczekiwane pieniądze jeszcze nie nadeszły — odparł Henryk, wzruszając ramionami.
— Na honor, Najjaśniejszy panie — powiedział Epernon pochwytując słowa monarchy — Wasza królewska mość zgadłeś, pieniądze jeszcze nie nadeszły i nie mam ani talara.
— Dobrze!... — rzekł zniecierpliwiony Henryk.
— Ale spieszę uprzedzić Waszą królewską mość — zaczął znowu d’Epernon, że nie o to chodzi, bo mógłbyś mniemać Najjaśniejszy panie, iż ten właśnie interes mię zatrzymywał.
— Cóż więc innego, mości książę?