Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/263

Ta strona została przepisana.

— Pragnę abyś zmartwychwstał, abyś na jaw wyszedł.
— A co, czy nie mówiłem?
— Będę cię bronił.
— Dobrze!
— Chicot, masz na to moje królewskie słowo.
— Ba! mam ja cóś lepszego.
— Cóż?
— Moję dziurę, w której się ukryję.
— Będę cię bronił, powtarzam! — energicznie zawołał król, zrywając się z łóżka.
— Henryku — rzekł Chicot — dostaniesz kataru; połóż się, błagam.
— Dobrze mówisz, ale też do rozpaczy mię przyprowadzasz — odparł król znowu kładąc się w łóżko. Jakto!... kiedy ja, Henryk Walezyusz, król Francyi, mam dość straży w szwajcarach, Szkotach, francuzkich gwardyach i szambelanach, to pan Chicot z tego wszystkiego niezadowolony i nieuważe się bezpiecznym!
— Czekaj-no. Jakeś to powiedział? Masz szwajcarów...
— A tak, dowodzi nimi Tocquenot.
— Dobrze... masz także szkotów.
— Tak jest, dowodzi nimi Larchant...