Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/269

Ta strona została przepisana.

Henryk przybrał minę rzeczywiście pełną, monarszej godności i rzekł.
— Sam jestem, prawda, ale i sam też rozkazuję. Przedstawiłeś mi armię, dobrze; a teraz pokaz mi jej wodza. O!. może mi wymienisz Gwizyusza?... Alboż niewidzisz, że go trzymam w Nancy?... Może pana de Mayenne?.. Wszak sam powiadasz, że bawi w Soissons. Może księcia Andegaweńskiego?... Wiesz, że ten jest w Brukselli. Może króla Nawarry?... Ten znowu jest w Pau, kiedy tymczasem ja, wprawdzie sam jestem, ale wolny, w domu i patrzę na nadciągającego nieprzyjaciela jak myśliwy, który stojąc w pośród równiny, widzi jak z okolicznych lasów wybiega lub wylatuje zwierzyna jego.
Chicot potarł sobie nos.
Król sądził, że go pokonał.
— I cóż ty na to? — spytał Henryk.
— Widzę, Henryku, żeś zawsze wymowny; jeszcze nie straciłeś języka, czego się wcale nie spodziewałem i czego ci szczerze winszuję; ale mowie twojej jeden tylko zarzut uczynię.
— Jaki
— O!.. dla Boga, żaden, prawie żaden, oto, niezgadzam się na twą retoryczną figurę, na twoje porównanie?...
— Jakie porównanie?