Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/315

Ta strona została przepisana.

— A ha! — rzekł Chicot — nie tylko przyszli tu dla mnie, ale nawet do mnie należą. Coraz to lepiej; nakoniec zobaczymy co to znaczy...
I wykrzywiwszy twarz jak mógł najszkaradniej, poroztrącał łokciami paziów, lokajów, muzykantów, pragnąc dostać się do drzwi, do czego nie łatwo przyszło; tam zaś oświetlony blaskiem otaczających go pochodni, wyjął klucz z kieszeni, otworzył, wszedł, zaparł drzwi znowu i mocno zaryglował.
Następnie wyszedł na balkon, postawił tani skórzane krzesło, zasiadł w niem wygodnie, oparł brodę na poręczy balkonu i niezważając na śmiech jakim go przyjęto, rzekł:
— Raczcie mi panowie powiedzieć, czy się nie mylicie i czy wasze tryle, kadencye, rulady, w istocie dla mnie są przeznaczone?
— Czy pan jesteś Robert Briquet? — spytał dyrektor orkiestry.
— Ja, we własnej mojej osobie.
— A więc! jesteśmy tu wszyscy na pańskie usługi — odparł włoch i znowu swoim kijem skinąwszy, wzniecił hałaśliwą melodyę.
— Teraz to już zupełnie nic nie rozumiem — pomyślał Chicot, wiodąc bacznem okiem po całym tłumie i po sąsiednich domach.