Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/331

Ta strona została przepisana.

dni szczęśliwych przesiadywał bezpieczny i nieprzenikniony, jak serce w głębi piersi.
Wreszcie rzucił okiem na dom sąsiedni.
— Ci przeklęci Joyeuses, mogą rzeczywiście podpalić której nocy chatkę moje, aby choć na chwilę przywołać do okna niewidzialną damę. Ba! skoro spalą mój dom, to zarazem stopią także i moje talary. Doprawdy, rozsądniej postąpię skoro gdzie te pieniądze zakopię. Ha! jeżeli panowie des Joyeuses spalą mój dom, to król musi mi zań zapłacić.
Tak uspokojony Chicot, zamknął drzwi, a klucz do kieszeni włożył, ale idąc nad brzeg rzeki, pomyślał:
— Hm! hm! ten Mikołaj Poulain może tu także przyjść kiedy, i jeżeli nieobecność moja wyda mu się podejrzaną... Ale, cóż u licha, przez cały ranek napastują mię takie zajęcze myśli. No, w drogę, w drogę.
Gdy Chicot zamykał drzwi od ulicy, równie troskliwie jak drzwi od pokoju, spostrzegł w oknie służącego nieznajomej damy, który używał świeżego powietrza, zapewne w przekonaniu, że tak rano nikt go widzieć nie będzie.
Blizna na lewej skroni, aż na policzek zachodząca, jak już wspomnieliśmy, mocno tego człowieka zmieniła.