Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Co to znaczy?... — pytali się wzajem — najspokojniejsi. Zapewne znowu jaki spisek!
— O! ho! zapewne aby nas nie wpuścić do miasta, chwycono się tego środka — po cichu rzekł do towarzysza swojego jezdny, który tak cierpliwie zniósł odpowiedzi gaskończyka — szwajcarowie, wywoływacz, rygle i trąby, wszystko to dla nas, i na honor to mię dumnym czyni.
— Na bok! na bok!... — wołał oficer, dowodzący oddziałem — do stu piorunów! widzicie przecież, że zawadzacie tym, którzy mają prawo bramę przebyć.
— Krwi bozka! ja znam kogoś, kto ją przebędzie, choćby mu wszyscy mieszkańcy z całej kuli ziemskiej zawadzali — rzekł rozpierając się łokciami ów gaskończyk, którego odpowiedzi podziwiał Robert Briquet.
I w rzeczy samej, za chwilę stanął w pośrodku próżni, którą szwajcarowie utworzyli pomiędzy dwoma szeregami widzów.
Łatwo domyśleć się, że wszystkie spojrzenia spiesznie i ciekawie padły na osobę, której tym sposobem służył przywilej wejścia do miasta, podczas gdy inni zewnątrz pozostać musieli.
Lecz gaskończyk prawie nie zważał na tak