Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/381

Ta strona została przepisana.

Chicot usiadł na ławce, aby mógł wygodnie przypatrzyć się menewrom.
Gorenflot stał mocno na nogach, niby na dwóch słupach.
— Baczność!.. — szepnął brat Boromeusz.
Dom Modest wyjął ogromną szablę z żelaznej pochwy i wznosząc ją w powietrze, wrzasnął głosem stentora:
— Baczność!..
— Może komenda utrudzi waszą wielebność, — z uprzedzajacem przymileniem rzekł Boromeusz.
— Wasza wielebność cierpiący byłeś z rana, jeżeli więc pragniesz oszczędzać swoje kosztowne zdrowie, ja dzisiaj komenderować będę obrotami.
— I owszem — powiedział dom Modest — rzeczywiście jestem cierpiący, duszno mi; komenderuj więc sam.
Boromeusz ukłonił się i jak człowiek przywykły do tego rodzaju przyzwoleń, stanął na czele zbrojnych.
— Co za uprzejmy sługa!.. — rzekł Chicot; to perła nie człowiek.
— Mówiłem ci, że przewyborny — odparł dom Modest.
— Jestem pewny, że co dzień tak z tobą postępuje — rzekł znowu Chicot.