Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/386

Ta strona została przepisana.

rzekł Chicot wstrząsając głową — dawniej wywijałem klingą jak każdy inny; ale dzisiaj nogi już drżą podemną, ręka chwieje się a głowa już nie bardzo przytomna.
— Jednak, czasem pan jeszcze używasz szpady?... — spytał Boromeusz.
— Tak, czasem — odpowiedział Chicot, rzucając na uśmiechającego się Gorenflota spojrzenie, które mu wyrwało z ust nazwisko Mikołaja Dawid.
Ale Boromeusz nie dostrzegł tego uśmiechu, niesłyszał tego nazwiska, i z największą spokojnością kazał podać florety i maski.
Jakób, mimo zimnej i ponurej powłoki swojej, drżący z radości, do kolan podwinął habit i wyzywająco sandałem tupnął w ziemię.
— Ponieważ nie jestem ani zakonnikiem, ani żołnierzem — rzekł Chicot — dawno więc już nierobiłem bronią, proszę cię zatem bracie Boromeuszu, ażebyś jako człowiek muskularny i silny, dał lękcyę bratu Jakóbowi. Wszak pozwalasz kochany przeorze?... — spytał Chicot dom Modesta.
— Rozkazuję!... — zadeklamował przeor, zawsze rad, skoro mógł użyć tego wyrazu.
Boromeusz zdjął hełm; Chicot zaś czemprędzej wyciągnął ręce, a umieszczony w nich hełm,