Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/390

Ta strona została przepisana.

— Lecz nakoniec — mówił znowu Boromeusz — pan, który tyle rozprawiasz, chciej sam spróbować.
— O!... nie przestraszaj mię pan — rzekł Chicot.
— Bądź pan spokojny... — powiedział Boromeusz — dla pana będziemy pobłażliwi. Znamy prawa kościoła.
— Poganin! — mruknął Chicot.
— No, panie Briquet, tylko jedno pchnięcie.
— Spróbuj — rzekł Gorenflot, Spróbuj.
— Ja panu nic złego niezrobię — odezwał się Jakób, obstając za nauczycielem i pragnąc ugryźć nieznajomego — mam bardzo lekką rękę.
— Kochane dziecię — szepnął Chicot, wpajając w młodego mnicha niewysłowione spojrzenie, które się skończyło na niemym uśmiechu.
— Ha!.. skoro wszyscy pragną...
— Bravo!... — w tryumfie zawołały strony interesowane.
— Uprzedzam cię jednak — rzekł Chicot — że tylko trzy pchnięcia przyjmuję.
— Jak się panu podoba — odparł Jakób.
Chicot zwolna powstał z ławki, na której znowu był usiadł, ścisnął pas, wdział rękawice i zręcznie przywiązał maskę.
— Jeżeli on odparuje twoje prawe pchnię-